Kanclerz Angela Merkel w przemówieniu w Bundestagu 9 czerwca 2011 roku przyznała, że wszystko co zamierza przeprowadzić rząd w związku z budową „nowej architektury zaopatrzenia energetycznego”, przypomina „kwadraturę koła”. Oto niektóre tylko konsekwencje gospodarcze i społeczne obecnej rezygnacji RFN z energetyki jądrowej.
W marcu 2011 roku w wyniku decyzji rządu zaraz po katastrofie w Fukushimie zostało wyłączonych 8 elektrowni atomowych o łącznej mocy ponad 8 GW. W maju zdecydowano, że elektrownie te zostaną wyłączone na stałe. Do końca 2022 roku będą wyłączone kolejne elektrownie jądrowe o łącznej mocy ponad 20 GW. W 2010 roku wszystkie te elektrownie wyprodukowały ok. 132 TWh (23% całej produkcji energii elektrycznej w RFN), co jest wartością zbliżoną do wielkości zapotrzebowania netto na energię elektryczną w Polsce. Udział energetyki ze źródeł odnawialnych w produkcji prądu (obecnie 17%) może wzrosnąć nawet do 38% w 2020 roku, m.in. dzięki budowie dużych farm wiatrowych offshore (farmy morskie) i rozwojowi produkcji prądu z energii słonecznej. Przewiduje się, że do tego czasu znacząco wzrośnie produkcja energii elektrycznej z elektrowni gazowych i węglowych oraz utrzyma się zwiększony import energii elektrycznej do Niemiec, w tym jądrowej np. z Francji i węglowej z Polski. I w końcu konieczny stanie się szybki rozwój sieci przesyłowych na terytorium Niemiec (do roku 2020 ma powstać ok. 4450 km nowych linii przesyłowych). Nikt nie zna dokładnych kosztów przeprowadzenia tych zmian, jednak z pewnością będą to dziesiątki miliardów euro.
Niemieckie zrzeszenia gospodarcze ostrzegają przed politycznie motywowanym, nieprzemyślanym i bezpowrotnym odejściem od energetyki jądrowej. Obawiają się wysokich cen energii elektrycznej i niestabilności dostaw, a także szkód dla klimatu (za co też przyjdzie zapłacić przemysłowi, który poniesie ostateczne koszty koncernów za certyfikaty emisji CO2). Kursy największych koncernów energetycznych m.in. E.ON-u i RWE spadły natychmiast po ogłoszeniu decyzji niemieckiego rządu. RWE, E.ON i EnBW zaskarżyły już część tej decyzji, tj. obowiązek odprowadzenia podatku od paliwa jądrowego[5].
Znowelizowano 8 ustaw – od ustawy o prawie atomowym, poprzez ustawę o energii odnawialnej, po ustawy regulujące konieczną rozbudowę sieci energetycznych. Presja na ustawodawców była duża, bo lobbowali nie tylko szefowie koncernów energetycznych, do niedawna bywalcy spotkań z kanclerz Merkel, ale też ich przeciwnicy. Pojawiło się bowiem nowe silne lobby, którego nie było w 2002 roku przy poprzednim przełomie w niemieckiej polityce energetycznej, czyli lobby zielonych technologii. O swoje prawa i wpływ na ostateczny kształt ustaw walczyli producenci osprzętu do odnawialnych energii, zrzeszeni w kilku związkach (najważniejszy Bundesverband Erneuerbare Energie), komunalne zakłady energetyczne (Stadtwerke) i w końcu kraje związkowe, w których umiejscowione są ośrodki produkcji osprzętu zielonych technologii oraz ośrodki przemysłu produkujące podzespoły do czerpania energii ze źródeł odnawialnych. Takie kraje jak Nadrenia Północna-Westfalia, gdzie znajdują się największe kopalnie węglowe, lobbują za usankcjonowaniem dalszego wydobycia i wykorzystania węgla jako „technologii przejściowej”.
Komisarz UE ds. energii Gϋnther Oettinger już po decyzji niemieckiego rządu powiedział, że gaz będzie głównym motorem wzrostu: „więcej źródeł odnawialnych oznacza również więcej gazu”. Gaz będzie bowiem potrzebny jako zabezpieczenie na wypadek, „gdy wiatr nie wieje, a słońce nie świeci” – tak wyjaśnia to Ronan O’Regan, dyrektor w firmie konsultingowej PwC. Były kanclerz i obecny lobbysta Nord Streamu Gerhard Schröder tłumaczy, skąd Europa powinna brać gaz: „gaz jest niezbędny jako erzac atomu. A gaz bierze się stamtąd, gdzie występuje. Można z Północnej Afryki lub z Iranu, ale stamtąd z pewnymi ograniczeniami. Albo z Rosji – bez ograniczeń”[6]. Do podobnych wniosków musieli dojść niemieccy politycy (np. rzecznicy frakcji parlamentarnych ds. gospodarczych CDU/CSU i FDP), którzy twierdzą, że „bez energetyki jądrowej Niemcy w przyszłości będą jeszcze bardziej zainteresowani dostawami gazu z Rosji”.
Niemiecki wicekanclerz i minister gospodarki Philipp Rösler rozmawiał już w Moskwie przy okazji czerwcowej wizyty o dostawach gazu, a szef Gazpromu Aleksiej Miller zapewniał, że nie tylko dostawy do niemieckich elektrowni będą kluczowe dla rosyjskiego koncernu, ale Gazprom chętnie wejdzie jako udziałowiec do będących w kłopotach finansowych niemieckich RWE oraz E.ON-u. 14 czerwca Gazprom podpisał memorandum w sprawie strategicznego partnerstwa z RWE we współpracy przy budowie elektrowni gazowych i węglowych w Europie. Inwestycje rosyjskie na niemieckim rynku energetycznym były jedną z najważniejszych, o ile nie najważniejszą kwestią omawianą podczas lipcowych 13. niemiecko-rosyjskich konsultacji międzyrządowych.
Tak kłopoty niemieckich koncernów (związane z odejściem od energetyki jądrowej w RFN, ale też spowodowane niekorzystnymi umowami z Gazpromem)[7] może wykorzystać Gazprom, aby wejść jeszcze głębiej w niemiecki rynek energetyczny. Rosyjski monopolista już dostarcza około 40% gazu na rynek niemiecki i m.in. poprzez Wingas, spółkę BASF-u i Gazpromu kontroluje ponad 20% rynku gazowego w RFN. Wraz z przejęciem przez Gazprom E.ON Ruhrgas, doszłoby kolejnych 50%. Na ten problem wskazuje Kirsten Westphal, ekspertka SWP i ostrzega przed znacznym wzrostem cen i brakiem dywersyfikacji, który może zagrozić bezpieczeństwu energetycznemu RFN[8].
Współpraca RWE z Gazpromem w budowie nowych elektrowni gazowych rozwiązałaby inny niemiecki problem, wynikający z postawy rodzimych firm obawiających się inwestowania w nowe elektrownie gazowe, jako że gaz ma być jedynie elementem przejściowym w produkcji energii w RFN.
|
REKLAMA |
REKLAMA |