Tezą niniejszego artykułu jest, że elektrownie jądrowe wytwarzają w czasie normalnej pracy tak niewielkie ilości promieniowania, że nie mogą być one szkodliwe dla otoczenia, a doniesienia o szkodliwości emisji z elektrowni jądrowych opierają się na danych opracowywanych nieobiektywnie.
W ostatnim okresie dotarła do nas z Niemiec bulwersująca wiadomość o wynikach badań dotyczących zapadalności na białaczki wśród dzieci żyjących w promieniu do 15 km wokół elektrowni jądrowych [1], a także o wynikach badań pracowników przemysłu jądrowego 15 krajów. Badania wskazują na podwyższone ryzyko zachorowania na białaczki i inne rodzaje nowotworów popromiennych [2]. Informacje na ten temat, jeśli wiarygodne, muszą być brane pod uwagę przy opracowywaniu strategii rozwoju energetyki jądrowej w każdym państwie i należy traktować je z powagą. Nie wchodząc w tej chwili w szczegóły obu cytowanych materiałów, ich wniosek ogólny jest taki, że obecność elektrowni jądrowych, a ogólniej przemysłu jądrowego, wpływa negatywnie na zdrowie pracowników tego przemysłu, a także okolicznej ludności: w obu wypadkach mamy podwyższone ryzyko śmierci nowotworowej. Brzmi to groźnie, jednak, jak wykażę poniżej, wniosek ten ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Jest rzeczą oczywistą, że chociaż każdy rodzaj działalności człowieka niesie jakieś zagrożenia dla zdrowia lub życia, na nie wszystkie przyczyny zagrożeń wyrażamy zgodę i na przykład wolno nam nie zgadzać się na podwyższanie ryzyka zachorowania z powodu obecności w pobliskim terenie elektrowni jądrowej. Jednakże z punktu widzenia strategii państwa, pytaniem podstawowym jest: czy ryzyko, o ile jest podwyższone, jest podwyższone w sposób wystarczająco istotny, aby traktować je serio na tle innych zagrożeń oraz czy dane, na których opieramy naszą strategię są na tyle wiarygodne, że możemy z nich w pełni korzystać w planowaniu np. strategii energetycznej państwa.
W wypadku energetyki jądrowej i wszystkiego, co wiąże się z promieniowaniem jądrowym mamy w literaturze ogromną ilość sprzecznych doniesień i bardzo emocjonalnych argumentów „za” i „przeciw”. Musimy sobie zatem wypracować jakiś schemat logiczny spoglądania na publikowane wyniki i przekładania ich na wnioski dotyczące ogólnej strategii (np. norm ochrony radiologicznej). Punktem wyjściowym do rozpatrywania tego typu problemów jest nie tylko dawka, ale także moc dawki, a więc przypadające na jednostkę masy ciała tempo dostarczania do organizmu energii promieniowania określonego rodzaju (alfa, beta, gamma, neutrony itp.), z którym styka się lub ma się stykać człowiek. Moc jest parametrem istotnym, gdyż wszelkie uszkodzenia radiacyjne wprowadzone do organizmu ten będzie się starał zreperować, naprawa jednak wymaga zawsze pewnego czasu, więc chodzi o to, aby uszkodzenia nie powstawały ze zbyt wielką częstością. Od razu można tu powiedzieć, że z takimi dużymi mocami dawek możemy zetknąć się w sytuacji przebywania w pobliżu miejsca wybuchu bomby jądrowej, w wypadku przebywania w reaktorze w chwili jego maksymalnej awarii, wreszcie podczas nieostrożnego obchodzenia się z silnymi źródłami promieniotwórczymi. Dla przeciętnego mieszkańca globu żadna z tych sytuacji nie jest typowa. Wiemy natomiast, że jesteśmy skąpani w morzu naturalnego promieniowania jonizującego, jednak moce dawek są na tyle niewielkie, że o skutku biologicznym decyduje głównie sama dawka.
Przeciętny mieszkaniec globu ziemskiego otrzymuje w ciągu roku dawkę naturalną około 2,5 mSv. Dodatkowo od procedur medycznych i innych źródeł promieniowania jonizującego otrzymuje on 0,8 mSv rocznie – czyli łącznie około 3,3 mSv. Tego „narażenia” nie tylko nie da się zmienić, ale i nie ma potrzeby. Jest to odwieczny element środowiska (promieniowanie kosmiczne, promieniowanie gleb i skał, wreszcie promieniowanie wewnętrzne pierwiastków promieniotwórczych w ciele człowieka), natomiast jego poziom silnie zależy od miejsca na Ziemi. Istnieją obszary, w których, zależnie od lokalnej geologii, moc dawki jest 10, a nawet 100 razy wyższa od przeciętnej [3] i istnieją obszary, w których średnia dawka jest mniejsza, choć tym razem już niezbyt wiele. Nawet na terenie Europy okazuje się, że średnia dawka otrzymywana przez mieszkańca Finlandii jest około czterokrotnie (!) większa od dawki otrzymywanej przez przeciętnego Anglika w Wielkiej Brytanii i ponad 2,5 razy większa od dawki otrzymywanej przez mieszkańca Polski.
Przyjmijmy na chwilę, zgodnie z powszechnie stosowaną w zasadach ochrony radiologicznej teorią liniową bezprogową (LNT - Linear, No-Treshold Theory), że promieniowanie jonizujące jest szkodliwe bez względu na wielkość dawki, a efekt śmiertelny jest do tej dawki proporcjonalny. W takim razie mieszkańcy terenów o podwyższonym poziomie promieniowania powinni zapadać na nowotwory wielokrotnie częściej i ich śmiertelność z tego powodu powinna być większa. Jednak badania epidemiologiczne nie tylko nie potwierdzają tego efektu, ale wręcz przeciwnie. W świetnych rozważaniach na temat ryzyka, John Adams [4] cytuje pracę E. Hamiltona z Chemistry in Britain (lipiec 1997), która omawia badania ekologiczne prowadzone w wielu krajach, m.in. w Chinach, USA, Finlandii i Szwecji pokazujące, że śmiertelność ludności zamieszkałej na terenach o wyższym stężeniu radonu w mieszkaniach, jest mniejsza. Hamilton zauważył także, że nawet w Cornwalii i Devon, gdzie gleba i domy zawierają największe w Zjednoczonym Królestwie zawartości uranu i radonu, liczba raków płuc jest niższa niż w większości innych obszarów Zjednoczonego Królestwa.
Identyczny efekt dotyczący ludności żyjącej na obszarach o podwyższonym poziomie promieniowania raportowany jest w pracy [5]. Cohen [6], który zbadał korelację między liczbą śmiertelnych raków płuc w danym hrabstwie w USA a stężeniem radonu wykazał, że wbrew oczekiwaniom, wzrost koncentracji radonu skutkuje zmniejszeniem, a nie zwiększeniem śmiertelności z powodu raka płuc. Istnieje też wyraźnie ujemna korelacja pomiędzy poziomem promieniowania gamma na terenie USA a śmiertelnością ze względu na raka [7]. Z reguły odpowiedzią na wyniki takich badań jest zarzut o nieuwzględnianiu istotnych czynników zakłócających, głównie palenia tytoniu, a jak już czynnik ten jest uwzględniony, jak np. przez Cohena, nie przyjmuje się tego jako wystarczającego argumentu, lecz stara się znaleźć takie korelacje między nieznanymi parametrami, które by wskazały, że mimo wszystko promieniowanie w małych dawkach jest szkodliwe.
W tym kontekście na szczególną uwagę zasługuje stosunkowo niedawno opisany przykład wyników badań ok. 10 000 mieszkańców osiedla na Tajwanie, w którym domy zbudowano ze stali ze znaczącą domieszką kobaltu 60 z przypadkowo stopionej „bomby kobaltowej” [8]. Śmiertelność na raka, a także liczba defektów genetycznych u dzieci mieszkańców tego osiedla były o ponad rząd wielkości mniejsze od oczekiwanych na podstawie LNT. Przykłady tego typu można mnożyć [9] – niewiele jednak to zmienia w dotychczasowej świadomości obywateli, a – co groźniejsze – decydentów. W tej problematyce argumenty naukowe mieszają się niestety silnie z politycznymi i etycznymi [10]. Ponadto, strach ma to do siebie, że jest słabo podatny na rzeczowe argumenty.
Bodaj najsilniejszym argumentem wytaczanym przeciwko wynikom badań epidemiologicznych prowadzonych na dużych grupach ludności jest to, że są one nieobiektywne, gdyż jedynie obiektywnymi są wyniki uzyskane dla konkretnych przypadków (tzw. case studies): stwierdzenia u danego osobnika, że jego nowotwór został wywołany określoną dawką promieniowania. To prawda, jednak po pierwsze nie istnieją objawy, które różniłyby nowotwory wywołane promieniowaniem od guzów innego pochodzenia, a po drugie, liczba takich przypadków, w których ewentualnie można zdecydowanie twierdzić, że mamy do czynienia z nowotworem wywołanym promieniowaniem, jest niewielka. W takiej sytuacji wiarygodność ostatecznych wniosków jest nie najwyższa i nie pozwala na uogólnianie wyników na całą populację.
Zastanówmy się zatem, jakie są rzetelne przesłanki przemawiające za szkodliwością promieniowania jonizującego i za liniową zależnością efektu (śmiertelnego) od dawki. Te płyną przede wszystkim z danych dotyczących badania ofiar bombardowań Hiroszimy i Nagasaki [11, 12]. Dane te wskazują, iż rzeczywiście w zakresie dużych dawek obserwuje się liniowy wzrost liczby raków śmiertelnych. Względnie niedawno byliśmy świadkami awarii elektrowni w Czarnobylu, w wyniku której to awarii zmarło na ostrą chorobę popromienną 28 osób [13, 14], a uważa się, że z pozostałych 106 osób, u których stwierdzono początkowo objawy tej choroby, zmarło do dziś wskutek napromienienia jeszcze 19 osób. Jeśli jednak już chcemy przywołać dane z Czarnobyla, to skorzystajmy z pełnych danych, a te wskazują, że mimo sytuacji awaryjnej, maksymalnie niebezpiecznej, nie obserwuje się ani podwyższonego zachorowania na białaczki, ani na inne nowotwory poza kilkoma (dziewięcioma wg ocen [14]) przypadkami zgonów ze względu na raka tarczycy wywołanego wchłonięciem promieniotwórczego jodu-131.
W zasadzie, poza danymi z Hiroszimy i Nagasaki nie mamy w literaturze systematycznych danych pokazujących interesującą nas zależność. Problemem, wokół którego toczy się dyskusja, jest kwestia możliwości ekstrapolacji tych danych do obszaru małych dawek i małych mocy dawek (pamiętajmy, iż ofiary bombardowań przyjęły dawkę w bardzo krótkim czasie, miliony razy krótszym niż miało to miejsce w Czarnobylu). Przyjrzenie się danym w obszarze dawek poniżej np. 200 mSv pokazuje, że dane te są niewystarczające do rzetelnego wyrobienia sobie stanowiska w sprawie szkodliwości takich dawek. Mało tego, dane dotyczące śmiertelności na białaczki w Nagasaki pokazują [15], że w tym obszarze dawek nie obserwuje się podwyższonej śmiertelności, a można z pewną dozą wiarygodności twierdzić, że śmiertelność ta jest obniżona. W zasadzie nie istnieją dane dla ludzi, które by pokazały istnienie jakiegokolwiek efektu negatywnego promieniowania jonizującego w tym obszarze dawek. Do tego zbioru danych można dodać informację, że np. ogólna śmiertelność wśród brytyjskich radiologów, po wprowadzeniu podstawowych zasad ochrony radiologicznej, a więc po roku 1920, była o 24% niższa w stosunku do śmiertelności wszystkich mężczyzn w Anglii i Walii, a śmiertelność z powodu różnych rodzajów nowotworów nawet o 37%[16].
W opisanej sytuacji zrekapitulujmy, co wiemy o dawkach wokół elektrowni jądrowych. W artykule Andrzeja Strupczewskiego [17] zestawione są różne dawki związane z istnieniem na świecie elektrowni jądrowych. O średnim wkładzie w dawkę przypadającą na człowieka nie ma co mówić, bo raz, że jest on na poziomie 0,001 mSv/rok, a dwa, że interesuje nas rzeczywiście tylko obszar bliski elektrowni jądrowej. Obszarem najbliższym jest oczywiście sam teren elektrowni, a osobami najbardziej potencjalnie narażonymi są jej pracownicy. Narażenie to, będące narażeniem zawodowym z założenia, jest zależne od stanowiska pracy i zapewne jest największe podczas wszelkich prac remontowych. Minimalizuje się je przez przyjęcie odpowiednich procedur związanych z dopuszczalnym czasem pracy w polu danego promieniowania, ale także ulepsza się konstrukcję elektrowni w taki sposób, aby osadzanie się materiałów promieniotwórczych na elementach konstrukcyjnych było jak najmniejsze. Podobnie, zwraca się uwagę na szczelność obiegu pierwotnego i paliwa, aby produkty rozszczepienia nie przedostawały się do wody.
W roku 2002 średnie dawki indywidualne pracowników elektrowni jądrowych w USA były na poziomie 1,7 mSv/rok, a w krajach Unii Europejskiej nawet trzykrotnie niższe (dane oryginalne cytowane są w pracy [17]), czyli znacząco niższe od poziomu tła. Wraz z rozwojem nowych generacji reaktorów dawki te systematycznie maleją i to nawet kilkakrotnie w stosunku do sytuacji np. z 2000 r. Podane wyżej dawki można porównać z maksymalnym narażeniem dopuszczanym przez Międzynarodową Komisję Ochrony Radiologicznej (ICRP) – dawkami granicznymi wynoszącymi dla osób narażonych zawodowo 20 mSv/rok. W opracowaniu Radiation, People and the Environment, wydanym przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej w 2004 r., podana średnia dawka roczna pracowników zatrudnionych przy reaktorach jądrowych wynosi 1,4 mSv, a więc jest znacznie niższa niż dawka graniczna.
A jak to wygląda poza terenem elektrowni? Zagrożenie związane jest z uwalnianiem się produktów rozszczepienia. Spośród nich na pierwszym miejscu wymieniamy jod-131, który wchłaniany jest przez tarczycę, jednak zarówno ilość uwolnień, jak okres połowicznego zaniku tego izotopu jodu, ok. 8 dni, powoduje, że podczas normalnej pracy elektrowni sumaryczne zagrożenie jest znikome. Z drugiej strony wiemy, że u pacjentów w Szwecji, u których stan tarczycy diagnozowano przy pomocy tego izotopu jodu, i którzy otrzymywali nadzwyczaj wysokie dawki, śmiertelność na raka spadła o 38% [18], nie ma więc powodów, aby wyrażać obawy związane z minimalnymi uwolnieniami tego właśnie izotopu jodu, a tym bardziej innych izotopów jodu, których okres połowicznego zaniku jest krótszy. Wydzielenia promieniotwórczych gazów szlachetnych nie są dla człowieka groźne, gdyż nie pozostają w organizmie i ich potencjalną szkodliwość można ocenić [19] na około 10% szkodliwości jodu. O ile średnie uwolnienia z elektrowni typu PWR w Unii Europejskiej wynosiły w 2003 roku 4,9 GBq/GWh, uwolnienia jodu i aerozoli promieniotwórczych były sto tysięcy razy mniejsze [20] niż innych radionuklidów – patrz tabela 1.
Tabela 1 pokazuje też, jak bardzo wielkość uwolnień zależy od rodzaju reaktora. W aspekcie globalnym warto zwrócić uwagę na dane pochodzące z Francji, która ma w Europie najbardziej rozbudowaną energetykę jądrową. Emisje z tej energetyki są na poziomie 0,5% wielkości dopuszczalnych! A nowe, założone limity uwolnień i dawki graniczne są znacznie niższe i też nie są przekraczane, co pokazują tabele 2 i 3 (obie zostały zaczerpnięte z pracy [20]). Uwolnienia te w żadnym razie nie mogą szkodzić ludziom.
Tabela 1. Uwolnienia promieniotwórcze [GBq/GWh] z elektrowni jądrowych typu BWR i PWR w krajach Unii Europejskiej i USA [20]:
Uwolnienia z elektrowni jądrowych wnoszą do dawek od promieniowania naturalnego nieistotnie mały wkład, poniżej 1%, a ustalane przez różne państwa dawki graniczne wokół elektrowni są na poziomie 0,01 – 0,1 mSv/rok. W Finlandii, w Olkiluoto, maksymalną dawkę dla najbardziej narażonej osoby w pobliżu elektrowni jądrowej ocenia się na 0,014 mSv/rok, co możemy porównać z wartością tła promieniowania naturalnego w Finlandii, wynoszącą ponad 7 mSv/rok! Podobna sytuacja ma miejsce w USA, gdzie średnie uwolnienia z pracujących tam elektrowni jądrowych są dużo niższe od wartości dopuszczalnych i w niczym nie zagrażają one ludności. Przeprowadzone w 1990 roku na około 500 000 osób badania amerykańskiego Instytutu Chorób Nowotworowych wykazały, że w sąsiedztwie instalacji jądrowych w USA nie notuje się wzrostu zachorowań na raka [21]. Podobne wyniki uzyskano w Wielkiej Brytanii, co stoi w jawnej sprzeczności z ostatnimi doniesieniami z Niemiec [1].
Tabela 2. Emisje dozwolone i rzeczywiste w elektrowniach jądrowych we Francji, pracujących na podstawie zezwoleń pierwotnych (stare limity) i obecnych, odnowionych na bazie nowych przepisów (nowe limity) [17]:
Biorąc pod uwagę realne dawki na granicy terenu elektrowni jądrowych nie ulega wątpliwości, że uwolnienia z reaktorów nie mogą stanowić istotnego (zaryzykowałbym twierdzenie – żadnego) zagrożenia dla ludności, gdyż są znacznie, ale to znacznie mniejsze od poziomu promieniowania tła naturalnego. Ale może samo tło nam szkodzi i bez niego żylibyśmy dłużej, a chorowali mniej? Na to pytanie nie można udzielić odpowiedzi innej niż podpowiadanej przez badania epidemiologiczne, a na pewno nie można wyobrazić sobie masowych eksperymentów przeprowadzanych na ludziach.
Tabela 3. Efektywne dawki graniczne przyjęte do określenia dopuszczalnych uwolnień z elektrowni jądrowych [17]:
O potrzebnej skali takich badań miałem okazję pisać kilka lat wcześniej [22] i w skrócie sprowadza się to do konieczności przebadania wielkich, bo stutysięcznych populacji naświetlanych np. roczną dawką 3 mSv przez 40 lat i odnieść wyniki późniejszych, kilkudziesięcioletnich (ze względu na tempo rozwoju nowotworów) badań do prowadzonych równolegle badań podobnej ale nie napromienionej populacji ludzkiej. Bliskie tym wymogom (populacje stutysięczne, czas obserwacji 30 lat) były badania przeprowadzone w Chinach na obszarach o rocznej dawce promieniowania naturalnego, podwyższonego o 3 mSv w stosunku do obszaru referencyjnego o „normalnym” poziomie promieniowania. Te i inne podobne badania zostały opisane i podsumowane ostatnio przez Luckeya [23].
Zrozumienie i ocenienie efektów małych dawek jest też możliwe dzięki badaniom z zakresu mikrobiologii, badaniom na zwierzętach doświadczalnych oraz coraz lepszej znajomości pracy organizmu. Nie ulega dziś wątpliwości, że małe dawki promieniowania nie tylko nie niosą skutków negatywnych dla życia, ale można też przytoczyć szereg dowodów na istnienie zjawiska hormezy radiacyjnej, tj. tak silnej reakcji obronnej organizmu, że nie tylko zwalczeniu ulegają uszkodzenia radiacyjne, lecz także i inne uszkodzenia DNA, powstałe w organizmie z zupełnie innych przyczyn. Zjawisko hormezy, doskonale znane z badań toksykologicznych (elementarny opis zjawiska, jak i podsumowanie wniosków płynących z wielu prac na ten temat można znaleźć w pracy [24]), jest też znane w wypadku promieniowania jonizującego, a sam mechanizm, który może skutkować zaistnieniem hormezy radiacyjnej, jest logiczny, choć wcale niełatwy do szczegółowego badania. Istotną trudność stanowi tu wielkość efektu, która każe przygotować eksperyment nadzwyczaj starannie.
Jeśli jednak jest się świadomym trudności, okazuje się, że zaobserwowanie zjawiska hormezy nie jest trudne, a nawet łatwiejsze niż zaobserwowanie negatywnych skutków dla małych dawek.
Skąd więc takie doniesienia [1, 2], o których wspomniałem na wstępie? Czy nie przeczą one przesłaniu niniejszego referatu, że nie ma powodu, aby obawiać się szkodliwego wpływu promieniowania z elektrowni jądrowej na najbliższe otoczenie?
Jeśli chodzi o wzrost białaczek w otoczeniu elektrowni jądrowej, o którym dowiadujemy się z prezentacji Körbleina, to jest on przede wszystkim sprzeczny z wcześniejszymi, bardzo szczegółowymi badaniami tego samego zjawiska w USA i w szczególności z wynikami badania ofiar bombardowań w Hiroszimie i Nagasaki, gdzie efekty musiałyby być bez porównania większe, a nie są. Ponadto, jest to próba rewizji wcześniejszych szerokich badań, na podstawie których wpierw stwierdzono brak wpływu pracy elektrowni na białaczki, w wyniku reinterpretacji zaś głosi się, że jest znacząca, bo zwiększona o 76% zapadalność na białaczki wśród dzieci żyjących w promieniu poniżej 5 km. Ta ponowna analiza przynosi wyniki także trudne do wytłumaczenia, które wskazują, że zapadalność na białaczki maleje wg zależności, w której odnajdujemy wyraz odwrotnie proporcjonalny do odległości od elektrowni. Ponieważ dawka musi maleć odwrotnie proporcjonalnie raczej do kwadratu odległości od źródła promieniowania, a zasięg uwolnionych cząstek promieniotwórczych jest funkcją rozkładu prądów powietrznych, więc należałoby przyjąć, że nad elektrowniami wieją szczególnie silne wiatry, które powodują relatywnie mniejsze opady w pobliżu elektrowni niż dalej. Warto też zauważyć, że do obserwowanych trzech punktów (wybranych odległości od elektrowni) dopasowano tu funkcję zawierającą dwa parametry, co wskazuje, że autor analizy chyba niezbyt dobrze opanował zasady opisu danych. Ponadto, sam efekt wzrostu zachorowalności może wynikać ze zwiększonej populacji ludzi, skupiających się w większe osady i miasteczka w pobliżu większych instalacji przemysłowych, wcale nie koniecznie jądrowych.
Praca [1] nie stanowi bynajmniej pierwszego doniesienia o zwiększonej liczbie białaczek wokół instalacji jądrowych. Wszystkie takie doniesienia zawsze wywoływały żywy oddźwięk w mediach. Należy jednak pamiętać, na co zwraca uwagę Tubiana [25], że z reguły uważniejsze przyjrzenie się materiałowi statystycznemu, na którym były oparte doniesienia wykazywały błędy metodologiczne. Jak pisze Tubiana: Klaster białaczek istnieje szczególnie w pobliżu elektrowni jądrowej [raczej zakładu przerobu wypalonego paliwa – przyp. aut.] w Sellafield. Istnieją jednak także takie klastry wokół elektrowni nie-jądrowych, a obecne wyjaśnieniem tego efektu jest infekcja wirusowa związana z migracją dużej liczby robotników. Ponadto, w badaniach przeprowadzonych wokół wszystkich kilkuset elektrowni jądrowych w Zjednoczonym Królestwie (1994), USA (1991), Francji (1995), Kanadzie (1993) i Japonii (1995) nie zauważono wzrostu zapadalności na raki i białaczki wokół tych instalacji.
Drugi raport, a właściwie wyniki serii prac, zaprezentowane przez Wójcika i Linieckiego [2] jest również specyficzny, jeśli chodzi o traktowanie danych. Dane te niezbicie wskazują na zmniejszoną, często nawet dwukrotnie, śmiertelność pracowników przemysłu jądrowego nie tylko nowotworową, ale także i ze wszystkich innych przyczyn. Mało tego, w miarę wzrostu długości okresu zatrudnienia wydaje się, że standardowy wskaźnik umieralności maleje i jest na poziomie 50% wartości wskaźnika dla grupy kontrolnej. Niemniej jednak autorzy prac oryginalnych odwracają te oczywiste dane i przyjmują, że zagrożenie śmiertelne może rosnąć z dawką. Kluczowym czynnikiem staje się tu trick, zwany poprawką na „efekt zdrowego pracownika” (selekcja pracowników podczas przyjęcia do pracy, lepsza opieka zdrowotna itp.). Skutki wprowadzenia tej poprawki są np. takie, iż mimo że wykres dotyczący białaczek, które przedstawia brak (w granicach niepewności eksperymentalnej) zależności ryzyka śmierci od dawki, to autorzy wykazują podwyższoną śmiertelność nawet przy dawkach zerowych (rys. 3 w [2])!
Warto zwrócić uwagę, że pokazuje się dawki sumaryczne, z którymi pracownik miał do czynienia w ciągu wszystkich lat pracy. To postępowanie opiera się na hipotezie LNT, dopuszczającej sumowanie małych dawek otrzymywanych w długim okresie, co oznacza pomijanie mechanizmów naprawczych ustroju. Ponieważ dane te są drastycznie sprzeczne ze zmniejszoną śmiertelnością na białaczki w Hiroszimie i Nagasaki [13], gdzie wobec znacznie większej mocy dawki można było, zgodnie z LNT, oczekiwać tylko zwiększenia śmiertelności, w pracy [2], jak i w wielu innych pracach tego typu pomija się to milczeniem. Zresztą, przyjmowanie sumarycznej dawki jako właściwego parametru (tak właśnie jest to zrobione na rys. 3 w [2]) oznacza ciche przyjęcie hipotezy LNT. Nic zatem dziwnego, że prezentowane dane, które są ostatecznie obarczone wg samych autorów oryginalnych prac, na które powołuje się artykuł [2], ogromnymi niepewnościami, próbuje się przedstawiać, jako niesprzeczne z hipotezą LNT. Przy podanych niepewnościach byłyby one niesprzeczne z dowolną hipotezą: liniową z progiem lub bez, liniowo-kwadratową czy wykładniczą. Biorąc pod uwagę, że dane te oparto na badaniach ok. 400 tys. osób wyselekcjonowanych z grupy ok. 600 000, ogromne niepewności przedstawianych wyników każą z ograniczonym zaufaniem podchodzić zarówno do tych danych, jak i do sposobu ich opracowywania. Uważam, że wyniki te należy poddać weryfikacji choćby od strony analizy statystycznej.
Problem wpływu małych dawek na zdrowie jest złożony i wymaga wciąż żmudnych badań. Jeśli jednak podstawowym kryterium działania będzie poszukiwanie świadectwa szkodliwości tych dawek i manipulowanie wynikami, aby właśnie taki efekt stał się choćby możliwy, jeśli nie udowodniony, zawsze znajdą się tacy, którzy będą powoływali się na takie wątpliwe dane i blokowali rozwój energetyki jądrowej.
Tak, jak dziś nie mamy wątpliwości, że jesteśmy w stanie budować reaktory energetyczne o niewiarygodnie wysokim stopniu niezawodności, nieporównywalnym z żadnym innym rodzajem przemysłu, tak powinniśmy przestać rozważać iluzoryczne zagrożenia radiologiczne ludności zamieszkującej tereny pobliskie elektrowni jądrowej. Wedle oceny dokonanej przez UNSCEAR 2000 [13] (t. 1, str. 188) dla rożnych typów elektrowni jądrowych występujących na świecie, ludzie żyjący w ich pobliżu otrzymują rocznie dawki promieniowania na całe ciało wy-noszące od 0,00004 mSv do 0,01 mSv. Nigdy i nigdzie nie stwierdzono do tej pory, aby nawet cztery czy pięć rzędów wielkości większe dawki wywoływały szkodliwe skutki dla organizmu, co potwierdza raport Francuskiej Akademii Medycznej i Akademii Nauk [26]. Energetyka jądrowa ma doprawdy poważniejsze problemy do rozważenia niż zajmowanie się skutkami dawek setki, a nawet dziesiątki tysięcy razy mniejszymi od średniej dawki naturalnej w Polsce!
Autor składa podziękowanie prof. dr hab. Zbigniewowi Jaworowskiemu i doc. dr Andrzejowi Strupczewskiemu za cenne dyskusje dotyczące tematu tego referatu.
Literatura
[1] Körblein A., Childhood cancer near German nuclear power plants, Helsinki 2007, inf.prywatna
[2] Wójcik A., Liniecki J., Ryzyko śmierci nowotworowej wśród pracowników przemysłu jądrowego z terenu 15 krajów, Postępy Techniki Jądrowej 50/2007, 16 – 21
[3] Radiation. Doses, Effects, Risks, UNEP, 1985
[4] Adams J., A Richter Scale for Risk? The Scientific Management of Uncertainty versus the Management of Scientific Uncertainty w “Science and Technology Awareness in Europe: New Insights”, Ed. Maria Vitale, European Science and Technology Forum, Rome, 20 – 21 November 1997 , 93 – 111
[5] Frigerio N. A., Stowe R. S., Carcinogenic and genetic hazard from background radiation, Conf. On Biological and Environmental Effects of Low-Level Radiation, Chicago, 1976, IAEA, vol.II, 385 – 393
[6] Cohen B. L., Test of the Linear-No Threshold Theory of Radiation Carcinogenesis for Inhaled Radon Decay Products, Health Physics, 68/1995, 157 – 174
[7] Duport P., prezentacja Power Point Low Dose Radiation and Risk: A Perspective, International Centre for Low-Dose Radiation Research, Ottawa (Jan 2002)
[8] Chen W. L. i in., Amer J., Physicians and Surgeons 9/2004, 6 – 10
[9] Jaworowski Z., Radiation folly w „Environment and Health. Myths and Realities”, K.Okonski and J. Morris, Eds., Int. Policy Press 2/2003, 68 – 86
[10] Jaworowski Z., Radiation Risk and Ethics, Physics Today 52/1999, 24 – 29
[11] Schillaci M. E., Radiation and Risk: A Hard Look at the Data, Los Alamos Science 23/1995,91 – 115
[12] Preston D. L. i in., Studies of mortality of atomic bomb survivors. Report 13: solid cancer and noncancer disease mortality: 1950 – 1997, Radiation Res 160/2003, 381 – 407
[13] Sources and Effects of Ionising Radiation, UNSCEAR, 2000
[14] Chernobyl’s Legacy: Health, Environmental and Socio-Economic Impacts, The Chernobyl Forum: 2003 – 2005, IAEA, 2006
[15] Sources and Effects of Ionising Radiation, UNSCEAR, 1994
[16] Doll P. G., Smith R., Mortality from all causes among British Radiologists, Br. J. Radiol 54/1981, 187 – 194
[17] Strupczewski A., Dawki promieniowania przy normalnej pracy elektrowni jądrowych, Biuletyn Miesięczny PSE, sierpień 2005, 9 – 21
[18] Hall P. i in., Thyroid cancer after diagnostic administration of Iodine-131, Radiation Res. 145/1996, 86 – 92
[19] Insights into the control of the release of iodine, strontium and other fission products in the containment by severe accident management, NEA/CSNI/R 9/2000
[20] SPAIN, Convention on Nuclear Safety, Third National Report, September 2004
[21] Jablon S. i in., Cancer in populations living near nuclear facilities, National Cancer Institute, NIH Publication No. 90-874, US Department of Health and Human Services, July 2000
[22] Dobrzyński L., Biologiczne skutki promieniowania jonizującego, Postępy Techniki Jądrowej 44/2001, 14 – 29 (więcej danych można znaleźć pod adresem internetowym alpha.uwb.edu.pl/ludwik w wykładzie „Energia jądrowa i jej wykorzystanie”, rozdz. XIII i XIV)
[23] Luckey T. D., Documented optimum and threshold for ionizing radiation, Int.J.Nuclear law 1/2007, 378 – 409
[24] Dobrzyński L., Hormeza. Zjawisko powszechne i powszechnie nieznane, Postępy Techniki Jądrowej 49/2006, 9 – 15
[25] Tubiana M., Health Risks:Data and Perceptions, w “Science and Technology Awareness in Europe: New Insights”, Ed. Maria Vitale, European Science and Technology Forum, Rome, 20 – 21 November 1997, 113 – 123
[26] Dose-effect relationships and estimation of the carcinogenic effects of low doses of ionizing radiation: Académie Nationale de Médecine, Paris, March 30 /2005
REKLAMA |
REKLAMA |