Pierwszą bitwę – o to czy będziemy produkować energię z węgla czy źródeł odnawialnych – ekolodzy mogą już uznać za wygraną. Nawet w Polsce niewielu energetyków ma jeszcze wątpliwości, że trwające rozbudowy elektrowni węglowych w Opolu, Jaworznie i Turowie to najprawdopodobniej ostatnie takie inwestycje w naszym kraju.
Rozpoczyna się druga bitwa – o to czy energetyka odnawialna będzie się rozwijać w oparciu o kapitał dużych firm energetycznych w wielkoskalowych obiektach, czy domowe instalacje i spółdzielnie energetyczne – można wyczytać między wierszami opublikowanego właśnie raportu "Energetyka obywatelska" przygotowanego przez prawników organizacji ClientEarth.
Zdaniem autorów raportu ten drugi model – udziału społeczności w inwestycjach lokalizowanych w ich sąsiedztwie – jest szansą na szeroką akceptację społeczną i podział zysków z "zielonych" inwestycji znacznie szerzej, niż ma to miejsce w Polsce.
Niemcy, chociaż na wsparcie energetyki odnawialnej w ubiegłym roku wydali 24 mld euro, nadal w zdecydowanej większości popierają politykę transformacji energetycznej. Z opublikowanych w styczniu badań TNS dla niemieckiego Związku Zawodowego Górnictwa, Chemii i Energetyki wynika, że 57% Niemców uznaje decyzję o wprowadzaniu Energiewende za dobrą lub bardzo dobrą. Negatywnie oceniło ją tylko 11% badanych. Widać przy tym, że w ciągu ostatnich trzech lat wzrosła liczba osób nastawionych do niej umiarkowanie (z 21% do 29%).
Jednym z powodów społecznej akceptacji Energiewende jest szeroki udział społeczności lokalnych w "zielonych" inwestycjach. Chociaż przeciętna rodzina Schmidtów wydaje na wsparcie odnawialnych źródeł energii (OZE) ok. 200 euro rocznie, czyli w przeliczeniu ponad 70 zł miesięcznie, to duża część z nich także zarabia na tych technologiach. W 2012 roku połowa mocy OZE należała do osób prywatnych i rolników, 14% do przemysłu, a tylko 12% do przedsiębiorstw energetycznych.
Od kilku lat za naszą zachodnią granicą szybko przybywa także spółdzielni energetycznych. W 2013 roku było ich blisko 900, w ubiegłym najprawdopodobniej przekroczyły pierwszy tysiąc i przynajmniej 150 tys. członków. W ten sposób nawet te osoby, które nie mają warunków technicznych albo ekonomicznych mogą na Energiewende zarabiać.
Z badania niemieckiego instytutu Klausa Novy'ego wynika, że 70% członków spółdzielni zainwestowało w nie od 1 do 6 tys. euro. Spółdzielcy w większości finansowali w ten sposób budowę niedużych farm fotowoltaicznych o mocy od 100 do 500 kW.
W co czwartej spółdzielni minimalny wkład członkowski nie przekraczał 100 euro. Jeszcze niższe progi wejścia mają spółdzielnie socjalne w Wielkiej Brytanii. W londyńskiej Brixton Energy wystarczy wkład 50 funtów aby dołączyć do grona współwłaścicieli paneli fotowoltaicznych montowanych na wyleasingowanych dachach budynków komunalnych.
Z kolei Duńczycy, którzy właśnie od spółdzielni zaczynali inwestycje w OZE, w 2008 roku przyjęli prawo zgodnie z którym przynajmniej 20% udziałów w nowych farmach wiatrowych musi zostać zaoferowane społecznościom lokalnym. Prawo pierwokupu mają osoby mieszkające w promieniu 4,5 km od planowanej inwestycji.
Autorzy raportu szacują, że od 70% do 80% udziałów w duńskich farmach wiatrowych jest społeczną własnością. Duńczycy inwestują w ten sposób nawet w bardzo kapitałochłonne morskie farmy wiatrowe.
Podobne rozwiązania przyjęły także Wschodnia Flandria i Limburgia. W tych belgijskich regionach każdy projekt farmy wiatrowej musi zapewniać prawo do zakupu przynajmniej 10% udziałów lokalnym samorządom, a kolejnych 10% osobom prywatnym. Planowane jest podniesienie tych wymogów do 24,9% dla każdej z tych grup.
– Takie kooperatywy, bo forma współpracy mieszkańców nie musi opierać się o spółdzielnię, powstają w wielu krajach na całym świecie. W Stanach Zjednoczonych w ten sposób zbudowano wiele sieci ciepłowniczych w małych miastach zlokalizowanych "pośrodku niczego", np. w Kansas – mówi w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl współautor raportu Josh Roberts.
Źródło: WysokieNapiecie.pl
REKLAMA |
REKLAMA |
REKLAMA |