W sobotnim komunikacie PAP ukazała się notatka o sponsorowanym przez organizacje antynuklearne studium na temat zagrożeń radioaktywnym opadem wokoło Czarnobyla. Czemu powstało takie studium teraz, blisko 30 lat po awarii w Czarnobylu?
Dawno nie było awarii jądrowej, a awaria w Fukushimie, która nie spowodowała zgonów ani chorób popromiennych u żadnego człowieka, przestała być dobrym straszakiem. Dlatego zespół działaczy antynuklearnych chce wskrzesić strach przed Czarnobylem, by zyskać nowy atut dla straszenia ludności w walce przeciwko energetyce jądrowej. Wiarygodność tego artykułu nieco obniża fakt, że na czele tego zespołu stoi niejaki dr Andres Moller, który został oskarżony o fałszowanie danych i o plagiaty, skazany przez Danish Committee on Scientific Dishonesty i potępiony przez naukowców z Danii, z Kanady, z Wielkiej Brytanii, USA i z innych krajów, a nawet przez własnego technika, któremu najpierw wylewnie dziękował za doskonałą pracę, a potem bezpodstawnie oskarżał go o pijaństwo i złą pracę, by usprawiedliwić rozbieżności we własnych artykułach. Ostatecznie dr Moller został karnie usunięty z uniwersytetu w Kopenhadze i stracił zaufanie innych biologów, których większość nie chce już z nim współpracować. Ale przeciętny czytelnik nie zna przeszłości dr Mollera, a zebranie jako zespołu autorów działaczy z różnych krajów nadaje powagę wnioskom z artykułu.
Niestety obserwacje przedstawione w artykule są płytkie, a wnioski sugerowane w podsumowaniu - błędne. Do oczywistych należą twierdzenia, że w razie pożaru lasu osadzone na drzewach izotopy cezu uniosą się w powietrze. Do postawienia takiego wniosku nie trzeba być naukowcem, nie trzeba też zbierać zespołu aktywistów z różnych krajów. Ale też taki wniosek nie wystarczałby do zapewnienia autorom rozgłosu i dobrego finansowania. Trzeba było jeszcze ludzi postraszyć - więc autorzy dopisali wartość aktywności cezu, podawaną w bekerelach, czyli w atomach rozpadających się w jednostce czasu. Wypadła liczba ogromna, bo liczba atomów w gramie jest ogromna. Gdyby zapisano to w postaci jednostkach masy, to byłyby to zaledwie 2 miliardowe części grama, a więc zbyt mało, by ktokolwiek z czytelników poczuł się przerażony. W następnym zdaniu czytamy o obumieraniu drzew – ma to wywołać pożądane w artykule propagandowym skojarzenia promieniowania z umieraniem. Dalej zespół Mollera informuje o miejscach, gdzie opadłe liście “praktycznie się nie rozkładają” co jak sugeruje artykuł, może być skutkiem “działania radioaktywnego skażenia na organizmy rozkładające martwą materię: bezkręgowce, mikroorganizmy, grzyby”. Ma to pogłębić nastrój tajemniczości i grozy, ale jest w jaskrawej sprzeczności z wieloma doniesieniami o tym, jak wokoło Czarnobyla rozwija się przyroda uwolniona od ograniczeń narzucanych przez człowieka, jak zielenieją lasy, śpiewają ptaki i rozwijają się gatunki dzikich zwierząt [Listen to the birds of Chernobyl - they may be making the case for nuclear power The Independent, 7th April 2006]. Jest zaś dobrze znaną prawdą, że mikroorganizmy czy grzyby lepiej znoszą promieniowanie niż zwierzęta – więc sugestia, że promieniowanie je wyniszczyło, jest sprzeczna z wiedzą przyrodniczą.
Warto też zdać sobie sprawę z faktu, że jeśli nawet cez dostanie się do naszego organizmu, to jest względnie szybko (okres połowicznego zaniku w organizmie ok. 30 dni) wydalany, a w czasie jego przebywania nie jest w stanie narobić wielu szkód, o czym świadczą choćby dane z sytuacji znacznie groźniejszej jaką był wybuch reaktora w Czarnobylu, a potem w Fukushimie. Po obu tych wydarzeniach nic nam nie wiadomo, aby ktokolwiek ucierpiał z powodu inhalacji cezu, a także wchłonięciu cezu drogą pokarmową.
Aby ostatecznie przestraszyć społeczeństwo, autorzy podają, że w trzech dotychczasowych pożarach do atmosfery trafiło od 2 do 8% cezu 137, co spowodowało w Kijowie dawki gamma równe 10 mikrosiwertów. 10 mikrosiwertow – czyli 10 milionowych siwerta - to jedna setna dawki promieniowania, którą przyjęto jako dopuszczalną dawkę roczną, jaką mogą powodować elektrownie jądrowe. 10 mikrosiwertow – to cztery razy MNIEJ, niż różnica między roczną dawką gamma otrzymywaną w Krakowie i we Wrocławiu. Nie ma to żadnego znaczenia dla zdrowia człowieka. Dawki otrzymywane w Finlandii to około 7000 mikrosiwertów rocznie, a w Polsce średnio 2500 mikrosiwerta, a więc dawka 10 mikrosiwertów, o której piszą aktywiści antynuklearni, jest 450 razy mniejsza, niż różnica między Finlandią a Polską. Ale tego autorzy artykułu nie podają, natomiast pośpiesznie dodają kolejne zdanie obliczone na zastraszanie czytelnika - o możliwości wystąpienia ostrego zespołu popromiennego „po przekroczeniu 1 siewerta”.
Ale z samych liczb podawanych przez autorów wynika, że do 1 siwerta jest bardzo, bardzo daleko. Gdyby nawet w pożarach uwolniło się nie 2% do 8% aktywności cezu, ale 100% tej aktywności, to dawki w Kijowie wyniosłyby 120 do 500 mikrosiwertow. A nawet 500 mikrosiwertów to zaledwie jedna dziesiąta różnicy dawek między Finlandią a Polską. Przy tym Finowie żyją dłużej i zdrowiej niż Polacy. I takie wysokie dawki z tła naturalnego otrzymują nie tylko Finowie – również miliony innych: Francuzi w Masywie Centralnym, Brazylijczycy w Guarapari, Hindusi w stanie Kerala, Chińczycy w Yiang-jiang, Czesi, Niemcy, Japończycy w okolicach uzdrowisk radonowych, Amerykanie w Colorado, Wyoming, Nebraska i innych stanach, a nawet senatorowie USA podczas swych pobytów w Bibliotece Kongresu (zbudowanej z granitu o wysokim poziomie promieniowania). Nigdzie nie stwierdzono, by te wysokie dawki promieniowania naturalnego powodowały wzrost zachorowań na raka. Ale o tym autorzy artykułu milczą – kończąc swe wywody zdaniem o „ostrym zespole popromiennym”.
Czy mamy się bać tych gróźb i porównań? Promieniowanie było i jest z nami odkąd istnieje wszechświat, i będzie nadal przez długie wieki po nas. Przejściowe wzrosty i miejscowe nierównomierności w natężeniu promieniowania są zjawiskami naturalnymi, nie stanowiącymi zagrożenia. A gdy mówimy o promieniowaniu powodowanym przez człowieka, należy jego wielkość porównywać z wahaniami promieniowania naturalnego i pamiętać, że obserwacje milionów ludzi w różnych regionach kuli ziemskiej wykazują, że takie wahania tła naturalnego nie mają żadnego ujemnego wpływu na zdrowie człowieka. Nie dajmy się straszyć!
Dr inż. Andrzej Strupczewski, prof. nadzw. NCBJ
REKLAMA |
REKLAMA |
REKLAMA |