Awaria w elektrowni jądrowej na Ukrainie to nie awaria jądrowa. Nie stwarza żadnego zagrożenia, bo nie było uwolnienia substancji promieniotwórczych – wyjaśnia prof. Grzegorz Wrochna, dyrektor Narodowego Centrum Badań Jądrowych (NCBJ).
Obserwowana panika towarzysząca incydentowi w ukraińskiej elektrowni jądrowej Zaporoże jest przykładem negatywnego wpływu radiofobii na codzienne życie nas wszystkich. Okazuje się, że jedna plotka o rzekomej awarii elektrowni jądrowej może wywołać silny strach potęgujący się poprzez powielanie niesprawdzonych informacji.
Medialne doniesienia o rzekomej awarii pojawiły się po konferencji prasowej Arsieja Jaceniuka. Premier Ukrainy poinformował o przedłużającym się problemie braku zasilania w energię elektryczną dla miejscowości w okolicy Zaporoża spowodowanym usterką w elektrowni jądrowej.
Przyczyną przerwania dostaw energii było uszkodzenie uzwojenia transformatora, a nie awaria reaktora jądrowego. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej potwierdziła, że wyłączenie nastąpiło zgodnie z międzynarodowymi normami bezpieczeństwa. Reaktor wyłączono do czasu naprawy usterki. Uruchomiono go ponownie dziś (5 grudnia) 4:27 czasu lokalnego.
Incydent w elektrowni jądrowej Zaporoże miał miejsce 29 listopada br. Gdyby była to awaria, w której doszło do uwolnienia substancji promieniotwórczych, odnotowałby to stacje pomiarowe w całej Europie. Stosowna informacja pojawiłaby się natychmiast na stronach Państwowej Agencji Atomistyki. Jak widać we wczorajszym w komunikacie PAA, nie stwierdzono żadnego wzrostu promieniowania na obszarze Polski.
– Właśnie wróciłem z Paryża, gdzie uczestniczyłem w posiedzeniu Komitetu ds. Bezpieczeństwa Instalacji Jądrowych, Agencji Energii Jądrowej OECD. Na posiedzeniu w ogóle nie dyskutowaliśmy tego incydentu, bo to nie jest problem jądrowy – mówi prof. Wrochna.
REKLAMA |
REKLAMA |
REKLAMA |