Wykazano, według obecnego stanu wiedzy, iż promieniowanie z normalnie działającej elektrowni jądrowej nie może być traktowane jako powód wzrostu zachorowań na białaczki ani na inne choroby nowotworowe. Nie może też powodować wad wrodzonych u dzieci ani skutków genetycznych w kolejnych pokoleniach ludzi mieszkających w sąsiedztwie takich elektrowni.
Jestem fizykiem i w październiku minęło czterdzieści lat, odkąd mam do czynienia z promieniowaniem – moja specjalizacja i praca dyplomowa wiązała się z detekcją promieniowania jonizującego. Tą dziedziną fizyki zajmowałam się również jako pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach siedemdziesiątych. Kilka czynników zdecydowało, że od początku lat osiemdziesiątych ukierunkowałam moje zainteresowania na fizykę medyczną. Siłą rzeczy był to ten jej zakres, który obejmuje stosowanie promieniowania jonizującego do celów diagnostyki i terapii.
Obecnie jestem Inspektorem Ochrony Radiologicznej oraz doradcą w zakresie ochrony przed promieniowaniem personelu i pacjenta dla firmy RTA, polskiego przedstawiciela producentów akceleratorów medycznych, urządzeń do brachyterapii i radiochirurgii oraz wyposażenia do kontroli jakości w tym zakresie. Rolę Inspektora OR i doradcy powierzył mi również Instytut Hematologii i Transfuzjologii oraz Centrum Radiochirurgii Allenort, które wdraża do pierwsze w Polsce urządzenie do radiochirurgii centralnego systemu nerwowego. Zajmowanie się fizyką medyczną w tym zakresie wymaga poznania podstaw radiobiologii, na których opiera się strategia radioterapii, ale również rozumienia procesów wywołujących choroby nowotworowe związane z ekspozycją na promieniowanie. Nowotwory wtórne po dużych dawkach miejscowych są jednym z powikłań w radioterapii, występujących znacznie rzadziej niż inne rodzaje ubocznych skutków takiego leczenia, ale wymagających uważnej obserwacji długi czas po zakończeniu leczenia. Nowotwór indukowany promieniowaniem może objawić się nawet kilkadziesiąt lat po ekspozycji. W czasie mojej pracy w Instytucie Onkologii byłam współautorem publikacji na ten temat [1].
Moim zasadniczym zadaniem od lat osiemdziesiątych, najpierw w Instytucie Onkologii, a potem w Centrum Onkologii im. M. Skłodowskiej-Curie w Warszawie była funkcja Inspektora Ochrony Radiologicznej, czyli te wszystkie działania, które mają chronić personel szpitala i osoby z ogółu ludności przed niekontrolowaną czy nadmierną dawką promieniowania. Praca Inspektora Ochrony Radiologicznej związana jest również ze szkoleniem personelu – przede wszystkim osób pracujących w narażeniu na promieniowanie, ale również tych działających w sąsiedztwie, stykających się z pacjentami poddawanymi diagnostyce radioizotopowej czy radioterapii. Długoletnia praktyka w tym zakresie pozwoliła mi zorientować się, jak uboga i obciążona uprzedzeniami jest wiedza o wpływie promieniowania na organizm ludzki, jak szczególna i sprzeczna nieraz z poziomem wykształcenia jest percepcja ryzyka w tym zakresie. Zdarzało się, że łatwiej było mi wytłumaczyć podstawowe aspekty działania promieniowania i problem wielkości dawki salowej czy technikowi niż np. lekarzowi chemioterapeucie, który uparł się uważać, że promieniowanie występujące w przyrodzie ma zupełnie inną naturę niż to, które emituje aparat rentgenowski czy tzw. „bomba kobaltowa”. W jego mniemaniu fizyk-specjalista był „na żołdzie” dyrekcji szpitala przede wszystkim po to, żeby uspokajać ludzi i żeby jednak ktoś tu pracował.
Takie obserwacje zachęciły mnie do czytania prac o percepcji ryzyka, w tym właśnie ryzyka związanego z ekspozycją na promieniowanie jonizujące. W czasie lektury prac naukowych związanych z tematem skutków promieniowania dla organizmu ludzkiego spotkałam się oczywiście z publikacjami dotyczącymi badań otoczenia elektrowni jądrowych w czasie normalnej pracy i w sytuacjach awaryjnych – wtedy obiektem pilnej obserwacji były m.in. następstwa awarii w elektrowni Three Mile Island w Stanach Zjednoczonych.
Niedługo potem zdarzył się Czarnobyl. To już nie były odległe problemy, to nie był mało znaczący wyciek, to były trudne pytania i wyzwania „na teraz”. Co nam grozi naprawdę? Co mówić tak wielu pytającym?
Po kilkunastu dniach od awarii wiadomo było, że sytuacja jest pod kontrolą. Można było coś szacować, można było zastanawiać się nad skutkami. Wtedy właśnie zdarzyło się coś, co zapadło mi w pamięć na długo i skłoniło do zajęcia się biologicznymi skutkami promieniowania bardziej dogłębnie. Z nagłą wizytą zjawiła się koleżanka, wówczas 34-letnia, zapłakana i roztrzęsiona. Przyszła do mnie prosto od ginekologa, do którego poszła po poradę – była w trzecim miesiącu wyczekanej i wymodlonej, pierwszej ciąży. Prawie od progu usłyszała: „To co, usuwamy?” Bez dyskusji o szansach, stopniu ryzyka, rodzaju ryzyka. Ten lekarz wiedział najlepiej. Takich historii było wtedy w Polsce wiele. Zdawałam sobie z tego sprawę i trzeba było „od zaraz” zacząć „psychoterapię”, czyli rozmowy o tym, co już wiem o działaniu promieniowania, czego zamierzam się dowiedzieć i o tym, że wywołany przez ogólną panikę po awarii i jakże wzmocniony przez lekarza stres może zaszkodzić jej bardziej niż promieniowanie. Moje informacje przekazywała nie mniej zestresowanej rodzinie i dwóm ciężarnym koleżankom. Potem i one przychodziły na te rozmowy, aż do szczęśliwych porodów. Dwóch chłopców i dziewczynka uratowanych od ludzkiej głupoty, od zabobonu i zadufania, również w wydaniu człowieka, którego zadaniem było „primum non nocere” – przede wszystkim nie szkodzić!
Pogłębianie wiedzy o skutkach promieniowania już wcześniej oraz chęć dotarcia z nią do lekarzy zaowocowały współpracą z Państwowym Zakładem Higieny i Ministerstwem Zdrowia. W jej wyniku powstała praca przeglądowa o skutkach małych dawek promieniowania dla organizmu człowieka, opublikowana w Polskim Przeglądzie Radiologicznym w 1986 roku [2]. Wiele materiałów przywoływanych w tej pracy dotyczyło badań epidemiologicznych w otoczeniu elektrowni jądrowych, choć zgłoszona została jeszcze przed Czarnobylem. Ze względu na niegasnące dyskusje na ten temat starałam się śledzić wszystkie bieżące doniesienia; jako część ważnej dla mnie wiedzy takie badania interesowały mnie przez kolejnych dwadzieścia lat. Wobec tego, co już wiedziałam, zaniechanie budowy elektrowni z Żarnowcu postrzegałam jako bezprzykładne marnotrawstwo... Skąd wzięła się radiofobia, która nie tylko w naszym kraju kosztowała i nadal kosztuje tak wiele i tak bardzo nieraz szkodzi?
|
REKLAMA |
REKLAMA |
Radiofobia, podobnie jak sterydofobia i inne nieuzasadnione lęki przed osiągnięciami nauki są głęboko zakorzenione w społeczeństwie, a wynikają z niewiedzy - za mało jest rzetelnych obiektywnych informacji na ten temat, a za dużo medialnej wrzawy.